Take Me Out
Red House Painters
Kiedy się dowiedziałem, jadłem śniadanie.
W jednej ręce trzymałem rączkę elektrycznego czajnika, a drugą obracałem
torebkę ekspresowej herbaty. Potem przytrzymywałem jej zawieszkę przy ściance
kubka, żeby nie wpadła razem z wrzątkiem do środka. Na zawieszce oprócz żółtego
logo firmy, zamieszczono wzmiankę o konkursie, cały czas pamiętam numer
telefonu, pod który należało wysyłać smsy z czterocyfrowym kodem.
Z earl greyem
mogłem wygrać elegancki, sportowy samochód albo roczny zapas herbaty i zestaw
przeciętnie wyglądających kubków. Może trochę szkoda, że nie sprawdziłem swoich
numerów, przecież oboje bardzo lubiliśmy tę herbatę. A w kubkach mogłyby rosnąć
kaktusy, czy rezydować niepotrzebne długopisy i ołówki.
Siedziałem w kuchni w szlafroku i
próbowałem nie opierać stóp o posadzkę, bo znowu gdzieś zgubiły mi się kapcie,
a od zimnej podłogi zaraz mam katar. Rozbudzałem się, przykładając co chwilę do
ust gorącą herbatę i denerwowałem się, że ciągle jeszcze nie nadawała się do
picia. Ze zniecierpliwienia składałem jej zawieszkę w harmonijkę i skakałem po
kanałach małego telewizora, który cudem mieścił się na wąskim parapecie obok
nieśmiertelnych, niewiędnących fiołków. Rano nigdy nie ma nic ciekawego do
oglądania. Programy informacyjne rozpraszają mnie mnóstwem latających po
ekranie pasków z informacjami o tragicznych wypadkach, pożarach i morderstwach,
a to zdecydowanie nie to, co mogłoby pomóc mi dobrze zacząć dzień. Kilka stacji
zapycha czas antenowy telezakupami, jacyś absurdalnie uśmiechnięci dziwacy
przekonują do kupna kompletnie bezużytecznych rzeczy. Maszynki do waty cukrowej,
wielofunkcyjne patelnie, zestawy pędzli do malowania ścian, same śmieci.
Czasami trafi się jakaś bardziej interesująca rozmowa w którymś śniadaniowym
programie. Lubię słuchać tych wymyślonych dyskusji nad tematami, które wcale
nikogo nie obchodzą. Psycholog pomaga w starannym doborze sukienki na pierwszą
randkę, jakiś specjalista modowy kąśliwie komentuje stroje jednosezonowych
gwiazd, a na koniec zawsze wypowiada się poważany profesor albo co najmniej
jakiś porucznik policji, nieważne, że sprawa zupełnie go nie dotyczy. Już dawno
mogłem kupić sobie małe, kuchenne radio, pewnie służyłoby mi bardziej niż ten
starowaty, kwadratowy telewizor.
Tamtego dnia słuchałem znawcy
feng shui. Moja herbata ciągle nie nadawała się do picia, więc smarowałem
masłem kromkę chleba i próbowałem sobie przypomnieć, co mogę na nią położyć.
Fikuśnie ubrany mężczyzna po kolei omawiał wszystkie domowe bibeloty, wymyślał
coś o pozytywnej energii i harmonii, która płynie nawet z kuchennego kosza na
śmieci. Przez chwilę nawet się zaśmiałem, potem tylko nie mogłem wyjść z
podziwu, że naprawdę w to wierzy. Według niego wszystkie depresje i życiowe
niepowodzenia wynikały ze złego ułożenia mebli, takie to proste. Rozglądałem
się po kuchni i doszedłem do wniosku, że to cud, że wciąż jeszcze żyję, mam się
całkiem nieźle i zdarza mi się uśmiechać.
Potem zadzwonił telefon. Zabawne,
ale wciąż korzystaliśmy z tego stacjonarnego, wisiał w przedpokoju i miał
długi, czarny kabel, przyjemnie się go zakręcało wokół palców przy każdej
dłuższej rozmowie. Odezwał się do mnie spokojny i miły głos, taki, który mógłby
reklamować jakieś perfumy albo jedwabne męskie krawaty. Pan się przedstawił i
wszystko powoli mi wyjaśnił. Odłożyłem słuchawkę i wróciłem do swojego
śniadania. Herbata całkiem już ostygła, wkroiłem plasterek cytryny i wsypałem
łyżeczkę cukru. W telewizji ciągle paplał pan od mebli.
Czułem się tak, jakby nagle
wypadło jej jakieś niespodziewane spotkanie w pracy i po prostu wieczorem
musiała wrócić trochę później. Często tak się zdarzało, przekornie próbowałem
się wściekać, ale kiedy już skrzypiały wejściowe drzwi i widziałem ją zmęczoną,
od razu mi przechodziło. Nie umiałem się gniewać, czasami bywałem tylko trochę
zazdrosny. I to wcale nie o innych mężczyzn, a o czas, wspólne, rzadkie
śniadania, rozmowy o byle czym i grube swetry, które obejmowały ją zamiast
mnie.
Dzień wcześniej przygotowałem wszystkie
potrzebne produkty na kolację, więc schowałem połowę porcji kurczaka z powrotem
do zamrażarki, wyrzuciłem cztery obrane ziemniaki do śmieci i wrzuciłem do
lodówki garść szparagów. Miałem też butelkę całkiem niezłego czerwonego wina,
pomyślałem, że oddam je komuś przy okazji w prezencie. Sam takiego nie lubię, a
zawsze szykowałem je dla niej. Pozbierałem okruszki ze stołu, umyłem kubek po
herbacie i pojechałem do pracy.
Wieczorem zająłem się kolacją,
nie musiałem się tak starać jak zwykle, w tle znowu słuchałem głosów z
telewizora. Wieczorami rozmowy przybierały poważniejszego tonu. Wtedy jakiś
polityk zażarcie dyskutował z drapieżną prowadzącą. W którymś momencie zaczął
tak głośno krzyczeć, że musiałem ściszyć głos. Po kolacji położyłem się do
spania, zostawiłem jej nocną lampkę włączoną, gdyby miała jednak wrócić,
odsunąć swoją część kołdry i przykleić się do mojego ramienia.
Nie wróciła. Znowu piłem herbatę i łowiłem z niej pestki cytryny, wyciągałem z lodówki wszystko na kolacje,
zbierałem okruszki. Po pracy zajeżdżałem po jej ulubioną gazetę i zawsze
odkładałem w to samo miejsce. Stos z czasopism szybko się powiększał i co
kilkanaście dni zbierałem je i wrzucałem do pustej szafy z myślą, że mogą
jeszcze się przydać. Raz w tygodniu robiłem większe zakupy w markecie. Wrzucałem
do koszyka wszystko jak wcześniej, zaczynałem od warzyw i pieczywa, potem
zerkałem na książkowe promocje, również te w dziale dla kobiet i kończyłem przy
napojach. Chociaż chętnie zjadłbym naładowany kaloriami obiad w jakiejś
szybkiej restauracji, z przyzwyczajenia robiłem zapasy sałat i kolorowych
owoców. Wylewałem sok, kiedy w domu doczytałem, że jest z rabarbarem, którego
wyjątkowo nie lubiła. Nie korzystałem z najlepszych, ręcznie zdobionych talerzy
bez powodu i zawsze włączałem zmywarkę dopiero wtedy, kiedy była pełna.
Starałem się dbać o mieszkanie
tak, żeby nie było widać żadnej zmiany. Regularnie zmieniałem pościel, ostatnio
nawet kupiłem nową. Powinna jej się spodobać, bo zawsze miała słabość do
wszystkiego, co fioletowe. Nauczyłem się składać swoje koszule jak składała mi
je ona i starannie wyprasowałem wszystkie jej ubrania, które dosuszały się na
balkonie. Wyprałem też te z kosza na brudną bieliznę. Wcześniej upewniłem się,
że umiem prawidłowo korzystać z pralki, piorąc swoje stare, niepotrzebne
ciuchy. Podlewałem kwiatki, a ostatnio nawet jeden przesadziłem. Wybrałem
naprawdę ładną, ceramiczną doniczkę w słonecznym kolorze.
Przygarnąłem od znajomej małego
kociaka. Zawsze chciała mieć w domu jakiegoś zwierzaka do głaskania, a nie
zdążyłem jej go kupić. Teraz po mieszkaniu pałętała się biała miaucząca kulka,
która podjadała mi resztki z kolacji i rozbryzgiwała ze swojego spodeczka mleko
na kuchennej posadzce.
Każdego tygodnia wyrzucałem pół
bochenka chleba, bo sam nie byłem w stanie całego zjeść. Codziennie zamykałem
drzwi dopiero przed spaniem, bo nie lubiła szukać w torbie kluczy do
mieszkania.
...
Któregoś wieczora, rozkojarzony
odruchowo zaparzyłem dwie herbaty. Jej kubek nigdy mi się nie podobał, nie
rozumiałem, po co nadrukowywać czyjeś zdjęcia na zwykłym naczyniu. Sączyłem
swoją herbatę, a w tle jakaś pani przeprowadzała wywiad z ludźmi z
wytatuowanymi ciałami. Gapiłem się na krzesło, na którym zawsze siedziała i na
jej ulubioną podkładkę w białe groszki. Pierwszy raz przeszło mi przez myśl, że
bardzo tęsknię.
Usiadłem na jej miejscu i
sięgnąłem po kubek. Na zdjęciu trzymałem ją na rękach na plaży nad jeziorem. Pamiętam,
że zanim jakiś dzieciak zrobił nam w końcu dobre zdjęcie, ja byłem już bliski
upuszczenia jej do chłodnej wody. Trzymałem tę pamiątkę w ręku, siorbałem
herbatę i próbowałem spojrzeć na siebie jej rozsądnymi oczami.
Nie widziałem jej od dwóch
miesięcy. Kiedyś miałem wymyślonego przyjaciela, teraz żyję z wymyśloną
dziewczyną.
Żegnałem się z nią tyle razy.
Najpierw, kiedy szybko wybiegła z łazienki i, trzymając w jednej ręce
szczoteczkę do zębów, miętowymi ustami całowała mnie w policzek. Potem, gdy
leżała w swojej najładniejszej, granatowej sukience i martwiłem się, że może być
jej za zimno. Nie miała też swoich okularów i długo myślałem, że jednak powinna
je ze sobą zabrać. Próbowałem pożegnać się z nią w domu, ale musiałbym pozbyć
się wszystkiego, co miałem dookoła siebie.
Zdążyłbym spakować wszystkie jej
rzeczy, wyrzucić niepotrzebne bibeloty, a może wynająć nowe mieszkanie. Mógłbym
się ruszyć, wyciąć ze starego zdjęcia i przenieść w inne miejsce. Ale zostałem
tutaj, do granic uparty i dziecinnie naiwny, ciągle z trudem trzymający ją na
rękach.
Do połowy łydek w zimnej wodzie,
czekam tylko na katar.
...
If only you could take me out
instead of back in
to a relationship I don't understand
if only you could take me out
instead of back in
to myself that's dying within
...
Kiedyś gdzieś czytałam, że to piosenka o bracie Kozelka, ale nie jestem w stanie znaleźć źródła tej hipotezy. Nieważne, to po prostu bardzo smutna piosenka. A smutne piosenki są najładniejsze. Hej Wam jakby znowu.
...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz