23 lipca 2015

"Relationship I don't understand" - "Take Me Out" Red House Painters

Take Me Out


Red House Painters




Kiedy się dowiedziałem, jadłem śniadanie. W jednej ręce trzymałem rączkę elektrycznego czajnika, a drugą obracałem torebkę ekspresowej herbaty. Potem przytrzymywałem jej zawieszkę przy ściance kubka, żeby nie wpadła razem z wrzątkiem do środka. Na zawieszce oprócz żółtego logo firmy, zamieszczono wzmiankę o konkursie, cały czas pamiętam numer telefonu, pod który należało wysyłać smsy z czterocyfrowym kodem.
Z earl greyem mogłem wygrać elegancki, sportowy samochód albo roczny zapas herbaty i zestaw przeciętnie wyglądających kubków. Może trochę szkoda, że nie sprawdziłem swoich numerów, przecież oboje bardzo lubiliśmy tę herbatę. A w kubkach mogłyby rosnąć kaktusy, czy rezydować niepotrzebne długopisy i ołówki.

Siedziałem w kuchni w szlafroku i próbowałem nie opierać stóp o posadzkę, bo znowu gdzieś zgubiły mi się kapcie, a od zimnej podłogi zaraz mam katar. Rozbudzałem się, przykładając co chwilę do ust gorącą herbatę i denerwowałem się, że ciągle jeszcze nie nadawała się do picia. Ze zniecierpliwienia składałem jej zawieszkę w harmonijkę i skakałem po kanałach małego telewizora, który cudem mieścił się na wąskim parapecie obok nieśmiertelnych, niewiędnących fiołków. Rano nigdy nie ma nic ciekawego do oglądania. Programy informacyjne rozpraszają mnie mnóstwem latających po ekranie pasków z informacjami o tragicznych wypadkach, pożarach i morderstwach, a to zdecydowanie nie to, co mogłoby pomóc mi dobrze zacząć dzień. Kilka stacji zapycha czas antenowy telezakupami, jacyś absurdalnie uśmiechnięci dziwacy przekonują do kupna kompletnie bezużytecznych rzeczy. Maszynki do waty cukrowej, wielofunkcyjne patelnie, zestawy pędzli do malowania ścian, same śmieci. Czasami trafi się jakaś bardziej interesująca rozmowa w którymś śniadaniowym programie. Lubię słuchać tych wymyślonych dyskusji nad tematami, które wcale nikogo nie obchodzą. Psycholog pomaga w starannym doborze sukienki na pierwszą randkę, jakiś specjalista modowy kąśliwie komentuje stroje jednosezonowych gwiazd, a na koniec zawsze wypowiada się poważany profesor albo co najmniej jakiś porucznik policji, nieważne, że sprawa zupełnie go nie dotyczy. Już dawno mogłem kupić sobie małe, kuchenne radio, pewnie służyłoby mi bardziej niż ten starowaty, kwadratowy telewizor.



Tamtego dnia słuchałem znawcy feng shui. Moja herbata ciągle nie nadawała się do picia, więc smarowałem masłem kromkę chleba i próbowałem sobie przypomnieć, co mogę na nią położyć. Fikuśnie ubrany mężczyzna po kolei omawiał wszystkie domowe bibeloty, wymyślał coś o pozytywnej energii i harmonii, która płynie nawet z kuchennego kosza na śmieci. Przez chwilę nawet się zaśmiałem, potem tylko nie mogłem wyjść z podziwu, że naprawdę w to wierzy. Według niego wszystkie depresje i życiowe niepowodzenia wynikały ze złego ułożenia mebli, takie to proste. Rozglądałem się po kuchni i doszedłem do wniosku, że to cud, że wciąż jeszcze żyję, mam się całkiem nieźle i zdarza mi się uśmiechać.

Potem zadzwonił telefon. Zabawne, ale wciąż korzystaliśmy z tego stacjonarnego, wisiał w przedpokoju i miał długi, czarny kabel, przyjemnie się go zakręcało wokół palców przy każdej dłuższej rozmowie. Odezwał się do mnie spokojny i miły głos, taki, który mógłby reklamować jakieś perfumy albo jedwabne męskie krawaty. Pan się przedstawił i wszystko powoli mi wyjaśnił. Odłożyłem słuchawkę i wróciłem do swojego śniadania. Herbata całkiem już ostygła, wkroiłem plasterek cytryny i wsypałem łyżeczkę cukru. W telewizji ciągle paplał pan od mebli.

Czułem się tak, jakby nagle wypadło jej jakieś niespodziewane spotkanie w pracy i po prostu wieczorem musiała wrócić trochę później. Często tak się zdarzało, przekornie próbowałem się wściekać, ale kiedy już skrzypiały wejściowe drzwi i widziałem ją zmęczoną, od razu mi przechodziło. Nie umiałem się gniewać, czasami bywałem tylko trochę zazdrosny. I to wcale nie o innych mężczyzn, a o czas, wspólne, rzadkie śniadania, rozmowy o byle czym i grube swetry, które obejmowały ją zamiast mnie.



Dzień wcześniej przygotowałem wszystkie potrzebne produkty na kolację, więc schowałem połowę porcji kurczaka z powrotem do zamrażarki, wyrzuciłem cztery obrane ziemniaki do śmieci i wrzuciłem do lodówki garść szparagów. Miałem też butelkę całkiem niezłego czerwonego wina, pomyślałem, że oddam je komuś przy okazji w prezencie. Sam takiego nie lubię, a zawsze szykowałem je dla niej. Pozbierałem okruszki ze stołu, umyłem kubek po herbacie i pojechałem do pracy.

Wieczorem zająłem się kolacją, nie musiałem się tak starać jak zwykle, w tle znowu słuchałem głosów z telewizora. Wieczorami rozmowy przybierały poważniejszego tonu. Wtedy jakiś polityk zażarcie dyskutował z drapieżną prowadzącą. W którymś momencie zaczął tak głośno krzyczeć, że musiałem ściszyć głos. Po kolacji położyłem się do spania, zostawiłem jej nocną lampkę włączoną, gdyby miała jednak wrócić, odsunąć swoją część kołdry i przykleić się do mojego ramienia.

Nie wróciła. Znowu piłem herbatę i łowiłem z niej pestki cytryny, wyciągałem z lodówki wszystko na kolacje, zbierałem okruszki. Po pracy zajeżdżałem po jej ulubioną gazetę i zawsze odkładałem w to samo miejsce. Stos z czasopism szybko się powiększał i co kilkanaście dni zbierałem je i wrzucałem do pustej szafy z myślą, że mogą jeszcze się przydać. Raz w tygodniu robiłem większe zakupy w markecie. Wrzucałem do koszyka wszystko jak wcześniej, zaczynałem od warzyw i pieczywa, potem zerkałem na książkowe promocje, również te w dziale dla kobiet i kończyłem przy napojach. Chociaż chętnie zjadłbym naładowany kaloriami obiad w jakiejś szybkiej restauracji, z przyzwyczajenia robiłem zapasy sałat i kolorowych owoców. Wylewałem sok, kiedy w domu doczytałem, że jest z rabarbarem, którego wyjątkowo nie lubiła. Nie korzystałem z najlepszych, ręcznie zdobionych talerzy bez powodu i zawsze włączałem zmywarkę dopiero wtedy, kiedy była pełna.



Starałem się dbać o mieszkanie tak, żeby nie było widać żadnej zmiany. Regularnie zmieniałem pościel, ostatnio nawet kupiłem nową. Powinna jej się spodobać, bo zawsze miała słabość do wszystkiego, co fioletowe. Nauczyłem się składać swoje koszule jak składała mi je ona i starannie wyprasowałem wszystkie jej ubrania, które dosuszały się na balkonie. Wyprałem też te z kosza na brudną bieliznę. Wcześniej upewniłem się, że umiem prawidłowo korzystać z pralki, piorąc swoje stare, niepotrzebne ciuchy. Podlewałem kwiatki, a ostatnio nawet jeden przesadziłem. Wybrałem naprawdę ładną, ceramiczną doniczkę w słonecznym kolorze.

Przygarnąłem od znajomej małego kociaka. Zawsze chciała mieć w domu jakiegoś zwierzaka do głaskania, a nie zdążyłem jej go kupić. Teraz po mieszkaniu pałętała się biała miaucząca kulka, która podjadała mi resztki z kolacji i rozbryzgiwała ze swojego spodeczka mleko na kuchennej posadzce.
Każdego tygodnia wyrzucałem pół bochenka chleba, bo sam nie byłem w stanie całego zjeść. Codziennie zamykałem drzwi dopiero przed spaniem, bo nie lubiła szukać w torbie kluczy do mieszkania.



...

Któregoś wieczora, rozkojarzony odruchowo zaparzyłem dwie herbaty. Jej kubek nigdy mi się nie podobał, nie rozumiałem, po co nadrukowywać czyjeś zdjęcia na zwykłym naczyniu. Sączyłem swoją herbatę, a w tle jakaś pani przeprowadzała wywiad z ludźmi z wytatuowanymi ciałami. Gapiłem się na krzesło, na którym zawsze siedziała i na jej ulubioną podkładkę w białe groszki. Pierwszy raz przeszło mi przez myśl, że bardzo tęsknię.

Usiadłem na jej miejscu i sięgnąłem po kubek. Na zdjęciu trzymałem ją na rękach na plaży nad jeziorem. Pamiętam, że zanim jakiś dzieciak zrobił nam w końcu dobre zdjęcie, ja byłem już bliski upuszczenia jej do chłodnej wody. Trzymałem tę pamiątkę w ręku, siorbałem herbatę i próbowałem spojrzeć na siebie jej rozsądnymi oczami.

Nie widziałem jej od dwóch miesięcy. Kiedyś miałem wymyślonego przyjaciela, teraz żyję z wymyśloną dziewczyną.

Żegnałem się z nią tyle razy. Najpierw, kiedy szybko wybiegła z łazienki i, trzymając w jednej ręce szczoteczkę do zębów, miętowymi ustami całowała mnie w policzek. Potem, gdy leżała w swojej najładniejszej, granatowej sukience i martwiłem się, że może być jej za zimno. Nie miała też swoich okularów i długo myślałem, że jednak powinna je ze sobą zabrać. Próbowałem pożegnać się z nią w domu, ale musiałbym pozbyć się wszystkiego, co miałem dookoła siebie.

Zdążyłbym spakować wszystkie jej rzeczy, wyrzucić niepotrzebne bibeloty, a może wynająć nowe mieszkanie. Mógłbym się ruszyć, wyciąć ze starego zdjęcia i przenieść w inne miejsce. Ale zostałem tutaj, do granic uparty i dziecinnie naiwny, ciągle z trudem trzymający ją na rękach.


Do połowy łydek w zimnej wodzie, czekam tylko na katar.

...

If only you could take me out
instead of back in

to a relationship I don't understand

if only you could take me out

instead of back in

to myself that's dying within

...

Kiedyś gdzieś czytałam, że to piosenka o bracie Kozelka, ale nie jestem w stanie znaleźć źródła tej hipotezy. Nieważne, to po prostu bardzo smutna piosenka. A smutne piosenki są najładniejsze. Hej Wam jakby znowu.

 ...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz