Oto jestem, jak się macie? Jak wasze związki? Czy przebrnęliście już przez wszystkie kłopoty?
Od kiedy w internecie rozszalała
się żywa dyskusja nad słusznością czy też niesłusznością używania słowa witam , za wszelką cenę staram się go unikać i sięgać po poważniejsze i bardziej
statyczne, ale też i napuszone dzień dobry, czy też zupełnie swojskie hej.
A jak ma się witanie w przypadku blogosfery? …
Dzień dobry, cześć i czołem!Oby moje "procesy twórcze" dalekie były od tego powyżej |
Czuję się jak totalny świeżak i
żółtodziób, rozpoczynający swoją wędrówkę po blogspocie, który nawet jeszcze
nie opanował sztuki projektowania przyciągającego uwagę szablonu, nie założył
dla swojego raczkującego bloga profilu na facebooku, ani nie za bardzo
zrozumiał ideę bloglovin i nie wie, gdzie ma klikać serduszka…
Moje ostatnie spotkania z
blogowaniem miały miejsce dobre kilka lat temu, kiedy, jak każda uczennica
szkoły podstawowej, ochoczo i wesoło prowadziłam coś, co można by nazwać
prowizoryczną stroną internetową. I na tamtym etapie umieszczania brokatowych
obrazków i zabawnych gifów niestety się zatrzymałam.
Teraz, pod presją wizji najdłuższych
wakacji życia (moc wrażeń i atrakcji, szalone wyjazdy, letnie miłości i
niekończące się drinki z kolorowymi słomkami…) postanowiłam zacząć pisać i
pomaleńku, powoli wyciągać swoje poplątane myśli z szuflady. A właściwie z
niezliczonej ilości szufladek, którym bliżej do tych bibliotecznych niż do tych
zwykłych, w komodzie czy w kuchennej szafce.
Ostatnie dwa lata zajęło mi rozgryzanie przeróżnych wierszy, interpretowanie ich słowo po słowie, zdzieranie z nich
kolejnych warstw, nieraz ubieranie ich w swoje własne, wymyślne i nietypowe
ramy. By w miarę użytecznie wykorzystać swój czas i nie pozwolić mu przeciekać
przez palce, mam zamiar połączyć przyjemne z pożytecznym i dzielić się z Wami,
drodzy Czytelnicy, moimi osobistymi interpretacjami piosenek, które najbardziej
mnie poruszają, najdłużej chodzą mi po głowie i nie dają spokoju, czy po prostu
przyciągają zawiłymi labiryntami tekstu. I choć nieraz problemy egzystencjalne
poruszane w twórczości Jacka Łaszczoka, znanego pod pseudonimem Stachursky, nie
dorównują tym poruszanym przez upojonego absyntem Rimbauda, to ich rozpracowywanie stale
dostarcza mi niesamowitej przyjemności i rozrywki.
Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek
czyta pierwsze posty na popularnych blogach. Co prawda, przed moim jeszcze
długa droga, ale pisząc tę notkę, czuję się trochę tak, jakbym miała
spoilerować niepowstały serial. Po pierwsze, nikt nie lubi spoilerów. Po drugie, nie wiadomo jeszcze, czy ten serial będzie na tyle dobry, żeby
ktokolwiek był ciekaw jego odcinków.
A
żeby nie zaczynać zupełnie z biegu, robię ten pierwszy krok i stawiam
pierwszą literę. Teraz będę miała większą motywację, by nieśmiało kreślić
kolejne i pomału je ze sobą łączyć. Nie mam pewności, czy ktokolwiek na tym
etapie blogowania czyta te słowa, ale mimo wszystko… życzę przyjemnej lektury!
Prośby, skargi i zażalenia,
pochwały, a także słowa uwielbienia i miłości- piszcie. Niezrozumiałe strofy,
męczące refreny, spory o metaforyczność Filiżanki pana Wiśniewskiego- na
serio i pół żartem- piszcie tym bardziej.
I tą optymistyczną odezwą kończę pierwszy post, udało się.
Triumfy oraz wybuchy radości, śladem Rimbauda- tutaj kadr z "Total Eclipse", gorąco polecam ten film |
No chyba! Przyjemności z notek i nutek, autorce jak i czytelnikom :)
OdpowiedzUsuń