28 maja 2014

Oto jestem, jak się macie?

Oto jestem, jak się macie? Jak wasze związki? Czy przebrnęliście już przez wszystkie kłopoty?

Od kiedy w internecie rozszalała się żywa dyskusja nad słusznością czy też niesłusznością używania słowa witam , za wszelką cenę staram się go unikać i sięgać po poważniejsze i bardziej statyczne, ale też i napuszone dzień dobry, czy też zupełnie swojskie hej. A jak ma się witanie w przypadku blogosfery? …  

Dzień dobry, cześć i czołem!

Oby moje "procesy twórcze" dalekie były od tego powyżej

Czuję się jak totalny świeżak i żółtodziób, rozpoczynający swoją wędrówkę po blogspocie, który nawet jeszcze nie opanował sztuki projektowania przyciągającego uwagę szablonu, nie założył dla swojego raczkującego bloga profilu na facebooku, ani nie za bardzo zrozumiał ideę bloglovin i nie wie, gdzie ma klikać serduszka…

Moje ostatnie spotkania z blogowaniem miały miejsce dobre kilka lat temu, kiedy, jak każda uczennica szkoły podstawowej, ochoczo i wesoło prowadziłam coś, co można by nazwać prowizoryczną stroną internetową. I na tamtym etapie umieszczania brokatowych obrazków i zabawnych gifów niestety się zatrzymałam.

Teraz, pod presją wizji najdłuższych wakacji życia (moc wrażeń i atrakcji, szalone wyjazdy, letnie miłości i niekończące się drinki z kolorowymi słomkami…) postanowiłam zacząć pisać i pomaleńku, powoli wyciągać swoje poplątane myśli z szuflady. A właściwie z niezliczonej ilości szufladek, którym bliżej do tych bibliotecznych niż do tych zwykłych, w komodzie czy w kuchennej szafce.

Ostatnie dwa lata zajęło mi rozgryzanie przeróżnych wierszy, interpretowanie ich słowo po słowie, zdzieranie z nich kolejnych warstw, nieraz ubieranie ich w swoje własne, wymyślne i nietypowe ramy. By w miarę użytecznie wykorzystać swój czas i nie pozwolić mu przeciekać przez palce, mam zamiar połączyć przyjemne z pożytecznym i dzielić się z Wami, drodzy Czytelnicy, moimi osobistymi interpretacjami piosenek, które najbardziej mnie poruszają, najdłużej chodzą mi po głowie i nie dają spokoju, czy po prostu przyciągają zawiłymi labiryntami tekstu. I choć nieraz problemy egzystencjalne poruszane w twórczości Jacka Łaszczoka, znanego pod pseudonimem Stachursky, nie dorównują tym poruszanym przez upojonego absyntem Rimbauda, to ich rozpracowywanie stale dostarcza mi niesamowitej przyjemności i rozrywki.

Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek czyta pierwsze posty na popularnych blogach. Co prawda, przed moim jeszcze długa droga, ale pisząc tę notkę, czuję się trochę tak, jakbym miała spoilerować niepowstały serial. Po pierwsze, nikt nie lubi spoilerów. Po drugie, nie wiadomo jeszcze, czy ten serial będzie na tyle dobry, żeby ktokolwiek był ciekaw jego odcinków.

A  żeby nie zaczynać zupełnie z biegu, robię ten pierwszy krok i stawiam pierwszą literę. Teraz będę miała większą motywację, by nieśmiało kreślić kolejne i pomału je ze sobą łączyć. Nie mam pewności, czy ktokolwiek na tym etapie blogowania czyta te słowa, ale mimo wszystko… życzę przyjemnej lektury!

Prośby, skargi i zażalenia, pochwały, a także słowa uwielbienia i miłości- piszcie. Niezrozumiałe strofy, męczące refreny, spory o metaforyczność Filiżanki pana Wiśniewskiego- na serio i pół żartem- piszcie tym bardziej.

I tą optymistyczną odezwą kończę pierwszy post, udało się.

Triumfy oraz wybuchy radości, śladem Rimbauda- tutaj kadr z "Total Eclipse", gorąco polecam ten film


I stał się blog. Chyba.


1 komentarz:

  1. No chyba! Przyjemności z notek i nutek, autorce jak i czytelnikom :)

    OdpowiedzUsuń