6 czerwca 2014

"Ten stuk, ten stukot w głowie"- "Kto tam u Ciebie jest" Nosowska/Osiecka

Kto tam u Ciebie jest?

tekst Agnieszki Osieckiej w wykonaniu Katarzyny Nosowskiej






Poszedłeś. Odszedłeś.

I nie zbliżysz się do mnie już na krok, na jedno spojrzenie tych Twoich wiecznie zamyślonych, uciekających ode mnie oczu. Szarych, niebieskich, może zielonych. Już nawet nie pamiętam.

Ja wiem. Wiem. Wszystko wiem, rozumiem. Nie musisz więcej tłumaczyć, wyjaśniać ponurym, obojętnym głosem, wymachując rękami, jak to masz w zwyczaju. Poszedłeś, już Cię tutaj nie ma. Wszystko w porządku. Cisza.

Niewiele się zmieniło. Może trochę więcej miejsca w szafach, poskładałam wszystkie Twoje koszule, część jeszcze Ci wyprasowałam, będziesz mógł łatwiej potem powiesić je tam… u siebie. Są w pierwszym pudle. I te wizytowe, i ta twoja ulubiona, biała w błękitne, cienkie paski. I też te dwie śmieszne. Te, które kupiliśmy nad morzem, pamiętasz? Jedna w statki, druga w małe gwiazdki. Nie pamiętasz?...  Spodnie, buty, niesparowane, samotne skarpetki. Garnitur, kilka swetrów, krawaty. Teraz bez problemu zmieszczę wszystkie swoje sukienki, kapelusze, może w końcu kupię sobie porządny płaszcz na zimę, wełniany, w jakąś drobną krateczkę, tak długo przecież krzyczałeś, że marznę w tych swoich cienkich kurtkach. Ale po co zaprzątać Ci tym wszystkim głowę. To już nieważne. Tak więc ubrania masz spakowane, mam nadzieję, że się nie pogniotą, że wszystko znajdziesz, starałam się dołączać do każdego pudła karteczki ze spisem rzeczy. Nie powinieneś mieć z nimi żadnych problemów.

I książki. Wiesz, to był całkiem miły wieczór. Wróciłam z pracy i włączyłam adapter z koncertami skrzypcowymi Szymanowskiego. Tymi, przy których zawsze najlepiej nam się rozmawiało przy czarnej herbacie, tej angielskiej, którą wysyłała nam Twoja ciotka. Do późnej nocy przeglądałam wszystkie tomy, które nazbieraliśmy przez te kilka lat. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że mamy ich aż tyle. Mieliśmy. Czasami nie pamiętałam już, które kupiłeś Ty, a które były moje, przepraszam, jeśli o którychś zapomniałam. Wybrałam kilka Twoich ulubionych, kilka dekadenckich powieści,  parę tomików poezji, bo przecież bez tego przedziwnego Norwida nie mogłeś przeżyć żadnego wieczoru. I znowu więcej miejsca na moje szpargały, może w końcu zrobię porządek z tymi starymi książkami od mamy. Wiesz, tymi, które leżą gdzieś na strychu i czekają na swój czas. A Twoje za kilka dni powinny do Ciebie dotrzeć. Tylko muszę poprosić kogoś o pomoc,  bo są bardzo ciężkie. Ale to nic, to nic. Wyślę najszybciej jak mogę.

Zebrałam wszystkie Twoje pieniądze. I te z puszki po kawie w kuchni też. Chyba nie miałeś innych skrytek, prawda? I oddałam matce tamtą zieloną kopertę. Wiesz, tę z pieniędzmi , które pożyczyliśmy na przeprowadzkę. Ja zostaję tutaj. Tutaj jestem u siebie. Dobrze mi w tym maleńkim mieście. W swoich drewnianych, ciasnych ścianach, z piwoniami w ogródku, który muszę co sobotę pielić. I z tym jednym maleńkim kasztanem na środku podwórka. Trochę zaczął mizernieć, ale wczoraj byłam u ogrodnika, dał mi jakiś preparat. No tak, to nieistotne. Przepraszam, że Ci o tym piszę. I wiatr tutaj jakoś inaczej chłodzi… Ciągnie mnie za brodę przed każdą burzą, otula zapachem po deszczu, uspakaja. Zawsze Ci to mówiłam, tutaj wiatr jest magiczny. Ale przecież wiesz.

I nie dobijasz się już rano do łazienki. I czasami nawet maluję sobie powieki na zielono, bo przecież nie stoisz już za mną i nie marudzisz, że ten kolor zupełnie mi nie pasuje. Rano nie muszę zmywać po Tobie kubka pełnego fusów po mocnej kawie, o którą zawsze suszyłam Ci głowę. Bo przecież Ty nigdy nie jadłeś śniadań, a trułeś się tą mocną kawą… Zdarza mi się wrócić po pracy trochę później, śpię przy zapalonej nocnej lampce, bo nikogo już nie razi w oczy. Dużo czytam. Wiesz, nigdy jeszcze nie czytałam tak wiele. Może kiedyś, zanim się poznaliśmy. Nie zrywasz ze mnie kołdry, nie chrapiesz obok, więc zawijam się w koce i w końcu połykam te wszystkie książki, które przez lata czekały na mnie na tej jednej, nieskończenie długiej półce „do przeczytania”.

I spokojnie mi, tak cicho i spokojnie. Prawie już o Tobie nie myślę, nad niczym się nie zastanawiam. Nie drżą mi dłonie, nie łamie mi się głos. Jestem całkiem dzielna, zupełnie stabilna. Nie czekam, nie wypatruję. Wiem przecież, że odszedłeś na dobre, więc mogę tak bez niepokojów, bez lęku, bez obaw, bez mnożących się w mojej głowie pytań, czy jeszcze może się pojawisz, czy nie zapukasz, czy nie będziesz nagle zerkać na mnie przez to małe prostokątne okienko w wejściowych drzwiach. Czy znowu nie zrobisz głupiej miny i po dwóch dniach nie wykrzykniesz „wróciłem”. Bo już nie wrócisz, prawda?... Rozumiem, wszystko rozumiem. U mnie wszystko w porządku, naprawdę. Wiem, że pewnie i tak się nie martwisz, ale chciałam, żebyś wiedział. Zawsze powtarzałeś, że jestem taka krucha, że byle co potrafi mnie złamać. Ale tym razem, tym razem wszystko dobrze. Bardzo dobrze. Widzisz, może ja w końcu dorosłam?...

Czasami tylko wracasz. Kiedy znajduję Twój urwany guzik od koszuli gdzieś pod dywanem, kiedy ktoś puka do drzwi i pies zaczyna radośnie merdać ogonem, bo ma nadzieję, że to może Ty. Cieszę się, że pozwoliłeś mi zostawić sobie psa. I tak nie moglibyśmy się nim podzielić… I czasami on znowu choruje. Naprawdę nie wiem, kiedy w końcu wyleczę go do końca, te paskudne choroby, wizyty u weterynarza… To dobrze, że zaoferowałeś, że mi pomożesz. To jednak dużo kosztuje.

I dzwonię wtedy do Ciebie. Bo przecież pies. I co z tym psem, co z nim zrobić, jak mu pomóc. Błaha sprawa, przecież wiesz, że chodzi tylko o psa. Ja nie potrzebuję już z Tobą rozmawiać, wiesz o tym, prawda? Nie myśl, że jest inaczej. To tylko pies. Nasz pies. A kiedy podnosisz słuchawkę, ja nie mogę wydusić z siebie słowa. Wracasz. Nie wracaj. Poszedłeś, odszedłeś. Nie wracaj. I dzwonię i próbuję Ci powiedzieć, że leczenie, że leki, że sierść. I jesteś z kimś, ktoś u Ciebie musi być. Kto? Kto u Ciebie jest? Kim ona jest? Słyszę. Wszystko słyszę. Kto ma teraz do Ciebie prawo? Kto siedzi u Ciebie na pufie, którą zabrałeś z naszego małego salonu? Kto porusza cienką, kolorową słomką w pękatej szklance z jakimś alkoholem? Kto stuka jedną kostką lodu o drugą? Przecież słyszę. Wszystko słyszę. Od kogo teraz chcesz tę przeklętą wstążkę błękitną? Z kim słuchasz Szymanowskiego? Kogo poisz swoją ulubioną herbatą? Kto jeszcze nie wie, gdzie ją kupujesz i jak ją parzysz? Komu to powiesz? Z kim teraz będziesz się sobą dzielić? Kto tam jest? Kto tam jest?

Mówię, że wszystko w porządku. Odłożysz słuchawkę. Naprawdę nie ma czym się martwić. Tylko choruje pies. I tylko pękam gdzieś tam w środku. Ale to nic, to nic. Nic już nie wiem. Te stuki, stukoty w głowie. Wracasz. Idź sobie. No już, idź stąd. Odszedłeś, poszedłeś.

Prawie już o Tobie nie myślę. Ciągle o Tobie myślę.

Nasze mieszkanie. Moje mieszkanie. Pusto. Okno. Szaro. Listopad. Chyba jest listopad. Był, wczoraj, jeszcze wczoraj był listopad. Nie słuchaj, co mówię. Okno. Wiatr. Lubię. Ciągle lubię. No bo nic tu się nie zmieniło. To ciągle ja.

I czasami Ty też dzwonisz. Dobrze, przecież pies choruje. Tylko kto tam z Tobą siedzi? Od wschodu do zachodu? No kto? Kto tam u Ciebie jest?

Wszystko w porządku.

Myślę o śmierci, zanim zasnę. Bo to jest, być może, powrót.
Kupiłam sznur.

Nie będę robić Ci scen. Muszę być spokojna.
Wciąż niejasna, niesyta.

Idź już, idź.



Nosowska: Głupio powiedzieć, ale ja tej piosenki nie znałam. Nie wiedziałam, że istnieje. Oryginał brzmi przedziwnie, a my zrobiliśmy z tego zupełnie inny utwór. Marcin Bors powiedział, że mam to zaśpiewać tak, jakbym od dłuższego czasu brała tabletki uspokajające, popijała alkoholem, była totalnie zmęczoną kobietą, znała na wylot życie... Moja wyobraźnia uwielbia takie wyzwania. Pamiętam, że śpiewałam na granicy szaleństwa. Gdy tego słucham, to nie poznaję siebie – autentycznie się boję. (źródło)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz