Nie mam dla Ciebie miłości
Skubas
U Białoszewskiego po piecu
została szara naga jama. U mnie po niej została szara naga ściana.
Szara naga ściana.
Postawiłem przed nią krzesło.
Jedno liche dębowe krzesło, którego ze sobą nie wzięła. Było niewygodnie i
chwiejne, przez tyle lat dziwiliśmy się, że jeszcze się trzyma i teatralnie nie
rozpadło się pod którymś z nas. Zostało ono, więdnący aloes na cienkim
parapecie przy balkonie i biały ślad na ścianie, w miejscu, gdzie przedtem
wisiał jej Pocałunek.
Wpadła do mieszkania jak huragan,
zabrała wszystko, co tylko zdołała ze sobą wziąć. Kiedy stałem oparty o framugę
drzwi i obserwowałem jej szybkie i nerwowe ruchy, miałem wrażenie, że na koniec
zacznie zrywać swoimi długimi paznokciami tapety, bo przecież wybieraliśmy je i
kupowaliśmy razem.
W czarnym płaszczu do kostek, z
niedbale zarzuconym na szyję długim czerwonym szalikiem, który plątał się jej
między nogami i na którego co rusz następowała, w zabłoconych trzewikach
zostawiających szare ślady na drewnianej podłodze. Za nią przyszło kilku
mężczyzn, wszyscy w jaskrawych koszulkach z napisem firmy. Przeprowadzki. Nie
patrzyła na mnie, nic nie mówiła. Czułem się jak stary i niepotrzebny mebel,
którego nie da się już odnowić i odrestaurować, a który zaraz nagle chwyci do
ręki i wrzuci do czarnego worka z napisem „do wyrzucenia”.
Bez zastanowienia zgarniała z
łazienki wszystkie swoje kosmetyki. Ciskała fiolkami z perfumami, rozrzucała
swoje pędzle do makijażu, rozsypywała białe pudry, zgniatała plastikowe butelki
ze słodko pachnącymi płynami do kąpieli. Otwierała po kolei szafki, sprawdzała
zawartości tubek z kremami, przeglądała ogromną kolekcję lakierów do paznokci,
by ostatecznie całość z hukiem zrzucić do kolejnej torby. Zmyła z lustra ślad
swojej szminki, zabrała ze wspólnego kubka różową szczoteczkę do zębów,
rozejrzała się dookoła, zgasiła światło i przeszła do kuchni. Nienapoczęte
płatki śniadaniowe, torebki czarnej herbaty, w połowie pełne słoiki jej
ulubionych konfitur, zabierała wszystko. Owijała w papier naczynia z postaciami
z bajek. Nigdy nawet z nich nie korzystała, ale jak mała dziewczynka uwielbiała
je oglądać i w żadnym sklepie nie mogła się oprzeć temu, by je kupić. Pakowała
je z większą ostrożnością, podobnie jak kryształowe wazony z Zakopanego, które
chowała w kuchenne ścierki i kieliszki do białego wina, te z długimi i
delikatnymi szyjkami. Jeden z nich wywinął jej się z ręki i z trzaskiem uderzył
o terakotę. Niewzruszona, wyjęła z szafki pod zlewem zmiotkę i szybko zgarnęła
szkło. Jednym ruchem zerwała z karniszy białą firankę, dwoma ruchami złożyła ją
na pół. Wyjęła z odtwarzacza płytę, nerwowo szukała jej opakowania. Chciałem go
jej podać, ale wyrwała mi go z ręki i niezadowolona, ostatecznie wyrzuciła do
śmieci. Rozsunęła drzwi szafy w przedpokoju, zdejmowała z wieszaków sukienki na
cienkich ramiączkach, zwijała grube swetry, wrzucała do worków dokładnie
poskładane bluzki. Dwa moje krawaty, byle jakie skarpetki, moja odświętna
koszula, którą dostałem na Boże Narodzenie. Zabrała.
Z pościeli w naszej sypialni
zdjęła satynowe poszewki, złożyła swoją poduszkę i z trudem wepchała do
kolejnej torby. Potem przyszli jej pomocnicy i po kolei pokazywała im meble do
wyniesienia. Stojąca lampa z kurzącym się abażurem, dwa miękkie fotele, regał z
książkami, stary pawlacz. Po kolei je podnosili i wynosili do ciężarówki, którą
obserwowałem z okna. O nic nie pytałem, nic nie mówiłem, stałem wciąż oparty o
drzwi i szukałem wzrokiem czegokolwiek, co mogło jeszcze w tym mieszkaniu do
niej należeć, a o czym zapomniała.
Ja nie należałem do niej od
dawna. A i o mnie zapomniała jeszcze dawniej niż dawno.
Został Pocałunek. Studiowała
historię sztuki i mogła godzinami rozprawiać o każdym pociągnięciu pędzla na
dowolnym obrazie świata. Dlatego śmiałem się, że na swój ulubiony wybrała tak
trywialny i znany, powielany na okładkach zeszytów, koszulkach i kubkach. Wtedy
ona, oburzona i na żarty zezłoszczona, chwytała mnie za rękę i przymusowo
prowadziła pod ścianę. Palcem pokazywała kolejne elementy dzieła i tłumaczyła,
dlaczego tak bardzo jej się podoba. Zawsze najbardziej zachwycała się dłońmi
pary. On trzymał ją mocno, a ona lekko i delikatnie gładziła jego duże ręce swoimi maleńkimi i chudymi
palcami. Lubiła wtedy wchodzić mi pod ramię i układać się przy mnie jak kobieta
z obrazu, zamykała oczy i całowała mnie w policzek, choć to ja powinienem był
to zrobić.
Przysunąłem krzesło i gapiłem się
na reprodukcję w pozłacanych ramach. Pierwszy raz zauważyłem, że kobieta z
Pocałunku klęczy nad przepaścią. A może wcześniej nie przyglądałem się zbyt
wnikliwie…
Stanęła w drzwiach i powiedziała,
że zatrzymuje klucze i za kilka dni przyjedzie po obraz.
Szara naga ściana. Kiedy go
zabrała, na ciemnej ścianie został po nim wyraźny, jaśniejszy ślad.
…
To była pierwsza rzecz, o którą
zapytała. Wciąż siedziałem na swoim krześle i patrzyłem obojętnie w ścianę.
Musieli jej powiedzieć, że jestem małomówny, wycofany i nieskory do przesadnej
czułości. Siadała na moich kolanach i oplatała mnie kurczowo swoimi ramionami
nakrytymi cienką sukienką. Chciała się podobać, miała wysoko upięte włosy,
kiedyś chyba oglądaliśmy razem jakiś film i rzuciłem, że właśnie takie fryzury
mi się podobają. Lekko podkreśliła oczy, od dawna nie nosiła już okularów, bo
powiedziałem jej, że bez nich wygląda ładniej. Sukienki też lubiłem. Za każdym
razem miała na sobie sukienkę, zawsze inną. Stopniowo wypełniały puste miejsca
na wieszakach w mojej rozsuwanej szafie. Siedziałem nieruchomo, a ona
zacałowywała każdy milimetr mojej twarzy. Nie reagowałem, od początku na nic
nie reagowałem. Czasami oddawałem jej jeden czy dwa pocałunki, czasami
dotknąłem jej ramienia palcem. Wtedy uśmiechała się szeroko i była z siebie
wyraźnie zadowolona i dumna. Podchodziła do mnie jak do dziecka, gładziła po
policzkach, głaskała po włosach. Siedziałem nieruchomo. Ślepo myślała, że coś
we mnie obudzi, cokolwiek zdziała. Pewnie czuła, że się wyróżniona swoją misją,
niezwykłym zadaniem. Mógłbym przysiąc, że pisała jakiś pamiętnik i dokładnie
notowała swoje postępy w kruszeniu mojego lodowatego serca.
…
Poznaliśmy się u wspólnych
znajomych. Powiedzieli mi, że jest wyjątkowo miła, całkiem ładna i na pewno
wprowadzi więcej uśmiechu i radości do mojego pustego i ponurego mieszkania.
Czułem się tak, jakby kolega reklamował mi kolejny mebel, magiczny i błyszczący
sprzęt, który będę mógł wcisnąć pomiędzy moje biurko, a szafę, gdzie wcześniej
stała półka pełna płyt Dylana i Joni Mitchell. Było mi wszystko jedno. Jej
powiedzieli kłamliwie i podstępnie, że nagle zostałem sam i tęsknię za czyjąś obecnością. Ona poczuła się w obowiązku pomocy, garnęła się do mnie jak do
szczeniaka, którego źli właściciele wyrzucili z domu. Może i zrobili jej listę
wszystkich moich najgorszych cech, bo nie zniechęcało jej milczenie, mój
obojętny wzrok i wymienianie się krótkimi komunikatami. Ona patrzyła na mnie z
przesadną czułością, ciągle coś szczebiotała mi do ucha swoim cienkim głosem. A
ja siedziałem na swoim krześle, gdy podchodziła i przytulała, zsypywała ze mnie
kurz, który nie mógł ciągle pokryć mnie na dobre.
Choć w mieszkaniu nie zostało mi
prawie nic, chwaliła jego wystrój. Choć codziennie nakładałem te same spodnie i
przypadkową koszulę w kratę, chwaliła mój wygląd. Tyle razy podkreślała, że
szalenie podoba jej się moja cisza. Miałem wrażenie, że zapamiętuje każde moje
słowo jak jakąś wyjątkową sentencję. Kto wie, może zapisywała je naiwnie w tym
samym pamiętniku.
Środa. „Lubię białe wino”. Przytulenie na powitanie. „Ładna sukienka,
może być”.
Może była we mnie zakochana, niezbyt
często patrzyłem jej w oczy, nie szukałem odpowiedzi. Nie wiem, dlaczego
zaproponowałem jej wspólne mieszkanie. Może tęskniłem za tym kobiecym
bałaganem, za czajnikiem, który rano budził gwizdem, za śniadaniami, które są
czymś więcej niż tylko chlebem z masłem. Może tęskniłem za czekaniem wieczorem
na łazienkę, może za czyimiś chłodnymi stopami pod ciepłą kołdrą.
A może tęskniłem za Pocałunkiem.
I mieszkaliśmy razem. Budziłem
się obok niej i każdego dnia przypominałem sobie, kim w ogóle jest. Chyba nawet
nigdy nie poznałem jej nazwiska, o nic nie pytałem. Robiła zakupy, malowała się
dla mnie, piekła ciasta. Akceptowała wszystko i na wszystko mi pozwalała, a ja
czułem się podle, bo nie była dla mnie niczym więcej niż kolejnym meblem. I
choć próbowałem sam ją przytulić, odgarnąć jej włosy z czoła i pocałować rano,
kiedy jeszcze spała, to nie umiałem się na to zdobyć.
Znajomi mieli rację- była miła,
ładna, ciepła i kochana. Ale jedyne, co mógłbym dla niej zrobić, to zapakować
ją w wielką kokardę i oddać w prezencie komuś innemu.
…
Któregoś dnia, kiedy wróciłem z
pracy, kazała mi zamknąć oczy, chwyciła za rękę i zaprowadziła do pokoju z
krzesłem. Usiadłem, ona zaraz zajęła moje kolana i przytuliła. Otworzyłem oczy.
Ślad po Pocałunku zakryło wielkie
lustro w rzeźbionej ramie. Przeglądała się w nim i zbliżała swój policzek do
mojego, obserwowała każdy swój ruch, stroiła miny zadowolona z niespodzianki.
Zerknąłem na dwie osoby w
lustrze. Nie mogłem żadnej z nich rozpoznać.
Uśmiechnęła się do mnie. I ja spróbowałem
się uśmiechnąć.
Chwiejne krzesło w końcu się pode
mną zapadło.
...
Jeśli chcesz możesz przyjść , kupić wino, zostać na noc
Nie przytulę Cię potem, odwrócę, rzucę- dobranoc
Jeśli chcesz możesz przyjść , zdjąć bluzkę, zostać do rana
Nie odprowadzę Cię potem, do drzwi trafisz sama
Łatwiej Ci przychodzi komponowanie czy pisanie tekstów?
Tekściarzem nie jestem dobrym, za to melodie wychodzą mi ot tak. A przez to, że pisze tekst do gotowej muzyki, to czasem mam z tym problem. Dlatego też zgłaszam się po teksty do innych ludzi, zależy mi, żeby było to dobre, a nie na siłę napisane przeze mnie, tylko dlatego, by udowodnić komuś, że potrafię. Być może nie potrafię pisać aż tak dobrze, być może nie czuję się w tym mocny, a być może potrafię, ale trochę jestem leniem. Zrobić melodię to czasem chwila, kilka minut, nad tekstem potrafię siedzieć kilka dni i nic z tego nie wychodzi. Nie lubię tej części pracy. Na pewno chciałbym zmniejszyć liczbę anglojęzycznych piosenek, mimo że kocham śpiewać po angielsku, ale satysfakcję daje mi, gdy ludzie śpiewają słowa albo mogą się z tekstem utożsamić. (źródło)
Przejmująco smutna historia, tak bym ją określiła.
OdpowiedzUsuńOn - porzucony, tęskniący, nie potrafiący zapomnieć. Próbuje na siłę wypełnić pustkę, jaka została mu po niej. A właściwie zostaje zmuszony do próbowania przez przyjaciół.
Więc pozwala być w swoim życiu jakieś dziewczynie. Ale się nie otwiera, nie daje jej praktycznie żadnej szansy, ów dziewczyna jest bardzo daleko od jego serca.
W jego życiu najważniejszym punktem stał się ślad na ścianie.
Uwielbiam takie smutne historie, smutnych ludzi, którzy nie potrafią poradzić sobie z własnymi uczuciami. Uwielbiam, jak opowiadanie wprowadza mnie w nastrój takiej melancholii, swoistego smutku. Uwielbiam dobrze napisane historie.
I wciąż jestem pod twoim wrażeniem. To, co piszesz ma moc, kilkoma zdaniami potrafisz wpłynąć na ludzi. A w pisaniu chyba o to chodzi. Więc gratulacje, jesteś xzajebista :)